Powracam, tym razem już nie dorywczo, ale na stałe. Odpoczęłam, pozbierałam myśli, nadrobiłam trochę seriali i jestem! Na początek - film, o którym słyszałam bardzo dużo i w sumie chyba znałam jego fabułę przed obejrzeniem, ale i tak uznałam, że może być warto zapoznać się z tym tytułem. Mowa o "Uprowadzonej" .
Bryan (Liam Neeson) jest byłym agentem CIA. Aktualnie jednak skupia się głównie na utrzymaniu kontaktu z córką Kim (Maggie Grace), którą wychowuje jego była żona Lenore (Famke Janssen) z nowym mężem. Kiedy dziewczyna prosi go o zgodę na wyjazd do Paryża jest bardzo sceptyczny, ale po długich namowach zgadza się. Jednak wyjazd nie jest tak bezpieczny, jak wydawało się to nastolatce - do ich mieszkania włamują się mężczyźni, którzy porywają ją i jej przyjaciółkę. Jedyna nadzieja w Bryanie, który słyszał wszystko przez telefon...
Fabuła filmu nie należy do szczególnie skomplikowanych i właściwie nie mamy tu do czynienia z żadną zagadką. Bryan od razu dowiaduje się kto i w jakim celu uprowadził jego córkę, tak więc nie ma tu tropienia czy powolnego rozwijania wątku. Dlatego zdecydowanym plusem całości jest jej długość - półtorej godziny to czas akurat odpowiedni na przedstawienie całej historii, gdyby to trwało trochę dłużej to chyba byłoby już za bardzo rozwleczone. Akcja toczy się wartko, więc choć nie ma żadnego momentu zaskoczenia (przynajmniej ja go nie doświadczyłam) film wciąż przyciąga uwagę. Nie oszukujmy się - od samego początku można się domyślić, że ojciec uratuje córkę, przy okazji całemu światu udowadniając, jakim jest badassem. I tak faktycznie się dzieje... Czy mi się podobało? Cóż, dla mnie całość jest nieco zbyt naiwna i przewidywalna, ale to dobre kino akcji, które można obejrzeć w ramach odstresowania się - ja osobiście oglądałam dzień przed kolokwium, kiedy mój mózg wyłączył się na stałe.
Jakiś czas temu rozmawiałyśmy z przyjaciółkami o aktorach i jedna z nich wspomniała o tym, że jej zdaniem Liam Neeson to aktor jednej twarzy - owszem, jego role są dobre, ale praktycznie zawsze ma tę samą minę. Oglądając "Uprowadzoną" chyba wyjątkowo mocno skupiłam się na tej teorii, ale mimo to nie umiem jej ani potwierdzić, ani zaprzeczyć! Jego aktorstwo wydaje mi się dobre, jego rola przekonująca, a on sam wzbudza we mnie pozytywne uczucia - czego więcej chcieć? Choć jego postać jest moralnie raczej dwuznaczna (no kurde, facet lata po Paryżu, strzela do ludzi, zasadniczo nie obchodzi go nikt, poza jego córką!) to sam aktor raczej zapisuje się tu na plus. Reszta wypada już raczej co najwyżej przyzwoicie - Grace jest obecna przez pierwsze dwadzieścia minut, a Janssen jeszcze mniej (poza tym, za tą ostatnią nie przepadam od czasów "X-man" i nie jestem w stanie tej niechęci niczym pokonać), a ich występy raczej nie zapisują się szczególnie w pamięci - mogłyby zostać zastąpione przez dosłownie każdą inną aktorkę i nie odczułabym w ogóle różnicy.
Dlaczego wcześniej napisała, że film jest naiwny? Cóż, chyba wszystkie filmy na zasadzie "były agent służb walczy o sprawiedliwość" takie są, nie sądzicie? Główny bohater, mimo kilku lat na emeryturze, wciąż jest w doskonałej formie, wyprowadza w pole policję, mafię, wszystkich. Jego strzały nigdy nie chybiają, on sam w prawie magiczny sposób zdobywa informacje i ogólnie jego geniusz aż się wylewa z ekranu. To jednak wada całego gatunku, więc jakoś nie uczyniło to całej produkcji gorszą - zwłaszcza, że sceny walki wypadają całkiem nieźle, akcja ma dobre tempo, a uczucie bohatera do córki jest na tyle urocze, że nawet właściwie chcemy, żeby zwyciężył i by wszystko dobrze się skończyło. Tak więc całość prezentuje się może nieco sztampowo, ale w gruncie rzeczy efektownie i odmóżdżająco.
Tym samym rozpoczęłam właśnie nowy typ etykiet - jako, że na świecie wiele jest serii filmowych będą one spinane jedną etykietą, dzięki której łatwiej będzie wam znaleźć konkretne posty. Kolejne recenzje filmów z cyklu "Uprowadzona" już niedługo! Dajcie znać, jakie wy mieliście odczucia po tym filmie i czy znacie może tego typu produkcje, które wyłamują się z naiwnej formy!
Z naiwnej formy, moim zdaniem, trochę wyłamuje się "Furia" z Melem Gibsonem (oryg. tytuł: Edge of Darkness) a tak to niestety wszystkie można podpiąć pod ten sam jeden schemat. Co do emerytowanych agentów w idealnej formie fizycznej i strzeleckiej to mogę powiedzieć jedynie, że tacy ludzie rzeczywiście istnieją i zarówno w strzelaniu dynamicznym jak i biegu z przeszkodami nie raz mnie powalił na kolana emerytowany BORowik czy GROMowiec (swoją drogą cudowni ludzie), ale co do technik zdobywania informacji, wypowiedzieć się nie mogę ;)
OdpowiedzUsuń