poniedziałek, 25 września 2017

"Złodziej życia" czyli nie tak znowu zaskakujący thriller

Miałam ostatnio chętkę na dobry thriller - taki, który mnie zaskoczy, trochę przestraszy, będzie miał w sobie dobrą intrygę i aktorstwo. Wymagania wysokie, nie powiem, jednak "Złodziej życia" z Angeliną Jolie zapowiadał się nieźle.
Piękna Illeana Scott (Angelina Jolie) pracująca w FBI zostaje poproszona o pomoc w sprawie kanadyjskich morderstw. Wydają się one zupełnie przypadkowe, a policja nie może znaleźć żadnych śladów, które pomogłyby w wytypowaniu jakichkolwiek podejrzanych. Kiedy pojawia się świadek (Ethan Hawke) sytuacja wydaje się poprawiać. Illeana czuje jednak, że wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane...
Brakuje mi filmów, które działałyby na moją podświadomość, wywierały autentyczny lęk i poruszenie. Niestety, "Złodziej życia" do takich nie należy. To dość tradycyjna historia, której brakuje klimatu grozy. Przykre, bo sam pomysł wyglądał świetnie - okrutne morderstwa, zero poszlak, zero podejrzanych, można powiedzieć, że sprawa bez wyjścia. Jednak wtedy pojawia się ona - Deus ex machina, czy jak kto woli Angelina Jolie aka Illeana Scott. Widzi wszystko, wie wszystko, rozumie mordercę - dlaczego? To już nieważne widzu, nie zastanawiaj się nad tym, po prostu uwierz nam na słowo, że nasza bohaterka jest genialna. I tak mniej więcej działa ten film - coś się dzieje, trochę to nie ma sensu, jest odrobinę naciągane, ale proszę nam wierzyć, nie zagłębiać się, nie pytać, bo jeszcze odnajdziecie dziurę fabularną. A to okropnie psuje wrażenia z filmu - kiedy chcę obejrzeć thriller, oczekuję czegoś inteligentnego, co nie będzie obrażać mojej wiedzy i poziomu myślenia. Niestety, większość akcji jest sztampowa, sam "zły" za nadto aż wybitny - informacje o nim Illeana bierze z jakiejś niesamowitej czarnej dziury, bo widz właściwie nie dostaje żadnych i po raz kolejny - musi uwierzyć na słowo, że tak faktycznie jest. Jest kilka dość ciekawych motywów, jak ten z pokojem w piwnicy, ale wtedy kończą się one na jednej scenie, nie są wykorzystane w pełni i właściwie, jakby się nad tym zastanowić, to nie mają sensu. Wielkie nadzieje pokładałam w obsadzie, ale tu w sumie też spotkał mnie zawód - Hawke zwyczajnie nie pasował do granej przez siebie roli, a Jolie... Cóż, była dobra, poprawna, ale nigdy nie przestanie mnie drażnić, jak na siłę podkreśla się jej atrakcyjność. Nieważne kogo gra, musi być najbardziej ubóstwianą, najseksowniejszą kobietą w okręgu trzech stanów. To drażni, wkurza. Oglądam wszak film o sprytnej agentce FBI - jej uroda nie powinna tu być tak podkreślona. Wystarczy przypomnieć sobie "Milczenie owiec" - Clarice Starling była kobietą piękną, ale jej piękno nie było główną osią tego filmu.
Kończąc już dodam, że naprawdę jest mi przykro - nie lubię, kiedy film próbuje robić ze mnie idiotkę, a ten chyba tak chciał. Super mądra kobieta, która łapie się jak mucha na lep? Ależ proszę. Kilka wniosków wziętych z nikąd? Podane na tacy. Morderca, który zachowuje się nielogicznie, ale i tak nikt go nie może złapać? Ech... Szkoda, bo gdyby więcej czasu poświęcono na przemyślenie scenariusza, mogło wyjść całkiem nieźle. Była obsada, były dobre ujęcia i ciekawy pomysł - zabrakło po prostu dopracowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz