sobota, 23 września 2017

Remake kontratakuje! - "Oszukany" vs "Na pokuszenie"

Oj dawno nie było mnie w kinie... Kiedy więc mój chłopak zdał ostatnie egzaminy uznałam, że to świetna okazja, by trochę nadrobić i wybrać się na film, który zainteresował mnie głównie plakatem i obsadą. Dobra, może nawet nie obsadą w całości, ale osobą Nicole Kidman. "Na pokuszenie" jawiło mi się jako thriller pełen erotycznego napięcia i gry między bohaterami... I zaraz po obejrzeniu go chciałam siadać do recenzji, kiedy odkryłam, że jest to jedynie (i aż) remake filmu "Oszukany" z Clintem Eastwoodem! No cóż, nie mogłam przepuścić takiej okazji - obejrzałam i oto dwa w jednym, recenzje i porównanie!


Czasy wojny secesyjnej. W lasach Wirginii młoda pensjonariuszka szkoły dla panien zbierając grzyby znajduje rannego żołnierza Unii - kaprala Johna McBurney. Dziewczynka zabiera go ze sobą do szkoły, gdzie dyrektorka Martha i nauczycielka Edwina podejmują decyzję - mężczyzna zostanie u nich do czasu, aż nie wydobrzeje. Tak oto kapral zostaje nie lada atrakcją w tym całkowicie żeńskim świecie. Kontakty z poszczególnymi kobietami - młodszymi i starszymi - przynoszą mu rozrywkę i przyjemność, lecz... Czy warto igrać z tą, teoretycznie, słabszą płcią?
Sam zamysł filmu mnie zachwycił i porwał, szybko jednak okazało się, że oczekiwałam więcej, niż zostało mi dane. Chciałam thrillera, dostałam dramat - w porządku, bywało gorzej. Jestem przede wszystkim zachwycona oprawą wizualną obu filmów - piękne widoki, zdjęcia, kostiumy, scenografie, w dodatku gra światłem w "Na pokuszenie". Tak, tutaj nie mogę się przyczepić absolutnie do niczego. Jednak... W remake'u czegoś mi brakło. Dosadnego wydźwięku? Mocniej zarysowanych postaci? Oba filmy są bardzo subtelne, nie mówią wprost i nie pokazują, jak mamy oceniać postaci, ale druga wersja zabrała tak wiele ważnych informacji, że bohaterki (bo głównie chodzi tu o kobiety) stały się miałkie i niezrozumiałe (o tym więcej za moment). Fabuła filmów skupia się na relacjach między bohaterami - tak naprawdę nie ma tu zbyt wielu zwrotów akcji, brak pościgów i wybuchów (choć strzały się znajdą) - a kręci się dokoła poszczególnych kobiet i ich związku z feralnym kapralem. Ciężko więc zachwycić się takim obrazem, gdy scenarzysta i reżyser usuwają charaktery swoich postaci! To teoretycznie pozostawia więcej pola do interpretacji, ale... Ciężko interpretować bez dostatecznie wielu wiadomości, prawda? Wydaje mi się, że to jest bolączka "Na pokuszenie" - zbyt wiele wykasował, zabrał, równocześnie nie dodając nic od siebie, a przez to całość straciła na wydźwięku. A szkoda, bo to mogło być świetne odświeżenie starego i niezbyt znanego filmu. "Oszukany" broni się więc rozbudowanymi postaciami, a trwa jedynie piętnaście minut dłużej - czego swoją drogą wcale nie czuć.

Słówko jeszcze o tytułach. Ja wiem, że nieraz przetłumaczenie tytułu na polski nie jest łatwe, zwłaszcza, że mamy kilka takich nuansów językowych, których język angielski nie posiada. Tym bardziej doceniam, że remake uzyskał inną nazwę. Oryginalne "The Beguiled" kryje w sobie zapowiedź oszustwa, mamienia, ale nie precyzuje, kto będzie ofiarą, a kto sprawcą. "Oszukany" jasno wskazuje, że to kapralowi powinniśmy współczuć - tu niestety zbieramy plon męskiego rodzaju przymiotnika. "Na pokuszenie" jest wyjściem może nie idealnym, ale zdecydowanie lepszym - nie wiemy kto kogo na tytułowe pokuszenie będzie wodzić, nie wiemy, czy ktokolwiek da się zwieść i jak to się skończy. Plusy dla polskich dystrybutorów za ten mały zabieg, bo nadaje on nutki tajemniczości.

Jak już pisałam - te film nie istnieje bez swoich bohaterów, na nich głównie stoją i nimi się bronią. Dlatego tak ważne są tu kreacje aktorskie. Jak wypadła rola kaprala Johna McBurney w obu wersjach?

Nie było mi ciężko wybrać, który z panów lepiej oddał specyfikę postaci. Nie wiem, jakim cudem Eastwood to robi, ale naprawdę ostatnio zaczynam się do niego przekonywać. Jako żołnierz jest uroczy, czarujący, a równocześnie ma w sobie tę szczerość, która podbija nie tylko kolejne kobiety, które się z nim stykają, ale także widza, który ogląda go na ekranie. Farrell... Cóż, nie wiem. Dla mnie ten aktor w każdej roli wypada właściwie tak samo, nieważne zupełnie kogo gra. Ciężko więc oczekiwać, żeby tutaj jakoś specjalnie mnie podbił. Kapral McBurney to w założeniu dobry facet, ale jednak facet - niby uczciwy, ale zagląda pod każdą spódniczkę, która pojawi mu się w zasięgu wzroku. Farrella cały czas podejrzewałam za to o jakąś podwójną grę - posądzałam go nawet o szpiegostwo i celową chęć manipulacji, tak więc rzeczy niezbyt zaszczytne. Obaj panowie - choć grają tę samą postać - podeszli do niej w odmienny sposób i podejście Eastwooda podobało mi się zdecydowanie bardziej.

Wokół kapitana kręcą się trzy kobiety, w różnym wieku, w różnej sytuacji życiowej, jednak ich pragnienie jest takie samo - chcą być adorowane, kochane, podziwiane, chcą mieć przy sobie mężczyznę.


Martha to dyrektorka szkoły, dama w średnim wieku, z porządnym bagażem doświadczeń. Na pierwszy rzut oka cechuje ją surowość i przywiązanie do zasad, jednak z czasem film odkrywa przed nami, że nie są jej obce pragnienia serca - także ona marzy o byciu podziwianą i komplementowaną. Jej maniera spokoju i bijąca od niej pewność siebie sprawia, że odbieramy ją jako osobę może odrobinę sztywną, ale w gruncie rzeczy porządną.
Dokładnie taką postać odegrała Kidman i bardzo jej to pasuje - bycie damą, która jednak potrzebuje kogoś, by wzbudził uśmiech na jej twarzy. Mam wrażenie, że Martha pani Page jest dużo bardziej makabryczną i skrytą postacią - historia, która kryje się za jej osobą jest... Delikatnie mówiąc, niecodzienna. Przez to tę kobietę postrzega się zupełnie inaczej i wtedy można docenić cały kunszt aktorski Geraldine Page - jest uprzejma, jest urocza, jest przerażająca, a wszystko to wychodzi jej równie dobrze. Gdybym miała wybierać, która wersja Marthy podobała mi się bardziej, powiedziałabym, że oryginalna. Jednak mówiąc o aktorkach... Nie umiem wybrać. Obie spisują się świetnie, po prostu grają co innego, a to już nie jest ich wina... W każdym razie, obie są naprawdę doskonałymi aktorkami w swoich rolach.



Edwina to chyba postać, która straciła najwięcej w nowej wersji - ucięto jej właściwie całą przeszłość i marzenia. Stała się zwykłą, prowincjonalną nauczycielką, która właściwie zachowuje się w sposób nielogiczny i nazbyt emocjonalny. Choć żadna z aktorek nie dała jakiegoś szczególnego popisu to uważam, że Hartman poradziła sobie lepiej - Dunst po prostu jest, równie dobrze jej rolę mógłby zagrać każdy. Nie daje tej postaci nic od siebie, nie urzeczywistnia jej tak, jak robi to jej poprzedniczka. Hartman tchnęła realne emocje w swoją bohaterkę, sprawiła, że każdy jej gest i zachowanie jest dla widza jasne i logiczne. U Dunst ma się wrażenie, że Edwina jest bardziej nieprzewidywalna niż młode dziewczęta, co wypada głupio i po prostu denerwująco. W dodatku dalej stoję na stanowisku, że Kirsten jest aktorką co najwyżej nijaką...


Carol (tudzież Alicia, nie mam pojęcia, dlaczego zmieniono jej imię) jest najstarszą z pensjonariuszek i chętnie przetestowałaby swój wdzięk i urodę na mężczyźnie. Przystojny kapral wydaje się być idealnym celem wyzwania, niedziwne więc, że dziewczyna korzysta z danej jej okazji. I tu muszę przyznać, że Jo Ann Harris mnie podbiła zupełnie - jest uwodzicielska, czarująca, równocześnie widać, że jej zachowanie nacechowane jest młodzieńczą butą. U Fanning dużo więcej jest słodyczy i naiwności - jej Alicia się bawi, Harris zaś... Cóż, ona uwodzi i jest w tym genialna. Jeśli mam uwierzyć, że ta młoda dama jest faktycznie osobą liczącą się w grze o względy McBurneya, to musi ją grać właśnie Jo Ann. Jednak występ Fanning na duży plus - nie podobała mi się jako Aurora, jednak tu poszło jej już lepiej i mam nadzieję obejrzeć ją jeszcze raz.

Co poza tym? Piękne zdjęcia, światło w "Na pokuszenie", niesamowite kostiumy i scenografia - to wszystko sprawia, że remake mógł stać się świetnym filmem, który przypomni nieco tę opowieść i przyciągnie uwagę widza. Jednak zabrakło fabuły, po prostu. Nie rozumiem dlaczego wycięto tak wiele ważnych informacji, dlaczego pozbawiono postaci podstawowego tła - przez to opowieść straciła na moim zainteresowaniu. Zdecydowanie górą oryginał - może brakuje mu wizualnych cudów, ale ma najważniejszy szkielet. Gdyby połączyć obie wersje byłoby po prostu idealnie, a tak... Każdej czegoś brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz