niedziela, 1 lipca 2018

"Lucy" czyli siła umysłu

Długo się powstrzymywałam przed obejrzeniem "Lucy", zwłaszcza ze względu na jej niepochlebne recenzje. Kurczę, naprawdę lubię Scarlett Johansson i nie chciałam sobie psuć opinii o niej! Ale mimo wszystko ciekawość zwyciężyła.
Lucy (Scarlett) zostaje wmieszana przez swojego chłopaka w porachunki mafijne. Tajwański boss postanawia wykorzystać ją jako jedną z osób, które w swoim organizmie będą transportować nowy, niezwykle niebezpieczny narkotyk. Na skutek wypadku, substancja przedostaje się do krwiobiegu Lucy, przez co zyskuje ona nadnaturalne zdolności, dotąd niedostępne innym ludziom. A wszystko dlatego, że jej mózg zaczyna pracować na pełnych obrotach...
Kiedy oglądałam ten film, miałam wrażenie, że ktoś wsadził mnie do jakiego programu z ukrytą kamerą. Po pierwsze - sposób zawiązania akcji. Lucy kłóci się na ulicy ze swoim facetem, ten przypina jej walizkę do ręki i każe iść do wieżowca. Tam wywiązuje się strzelanina. Wszystko w pierwsze piętnaście minut.
Kto uznał, że tak się prowadzi akcję? My właściwie nawet nie wiemy, w jakim kraju się to wszystko dzieje! Kim był ten facet, co miał wspólnego z mafią? Kto normalny pozwala żyć świadkowi, który przynosi walizkę z narkotykiem, a zabija dealera? Co tu się wydarzyło? Scenarzysto, dlaczego?!
Potem jest w sumie jeszcze gorzej. Mamy zaszywanie torebek w jamie brzusznej. Kojarzycie, jakie problemy i afery są, kiedy zdarzy się zaszycie gazika po operacji? Zapalenie, bóle, problemy, natychmiastowa immunizacja organizmu - oto, co się dzieje w takiej sytuacji. Filmie, czy ty próbowałeś mi wmówić, że da się ot tak wpakować do ludzkiego organizmu kilkaset gram narkotyku w foliowej torebeczce i to nie wywoła żadnej reakcji?
Ale chyba absolutnie najgorsze jest to całe pseudo-naukowe bredzenie o wykorzystywaniu mózgu i jego konsekwencjach. Nie mam pojęcia, kto i ile zapłacił Morganowi Freemanowi, żeby swoją osobą te bzdury reprezentował, ale to zwyczajnie boli. Dlaczego lepsze panowanie nad połączeniami nerwowymi ma dawać wielką wiedzę? Na jakiej zasadzie hamowane są uczucia? Gdzie właściwie jest sens?!
Okay, wiecie już, że fabuła jest kiepska. Jak z resztą? Cóż, zarówno dla Johansson, jak i dla Freemana to nie są występy złe, ale daleko im także do ról życia. Zwyczajnie coś, co równie dobrze można by pominąć w CV, bo naprawdę nie ma się czym chwalić. Jest kilka efektowniejszych scen walki, ale uwierzcie - to nie ratuje filmu. Brakuje tu czegoś ciekawego, co przykułoby uwagę widza, bowiem choć wszystko dzieje się bardzo szybko (a sam film jest dość krótki), to ja naprawdę zdążyłam się znudzić. To zdecydowanie było coś poniżej oczekiwań - jakichkolwiek. Nie mam zielonego pojęcia, jak reżyser chciałby zrobić drugą część, ale zaklinam - panie Besson, proszę nie iść tą drogą. Proszę wracać do czasów, gdy robił pan "Leona Zawodowca", bo naprawdę, aktualnie to nie jest dobry trop.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz