Minęło kilka lat od czasu, kiedy Hannibal Lecter (Anthony Hopkins) uciekł z więzienia, a agentka Starling (Julianne Moore) ujęła Buffalo Billa. Psychopatyczny psychiatra dalej pozostaje na wolności, co więcej - nikt nie ma pojęcia, gdzie może się znajdować. W końcu na jego trop wpada policjant we Florencji... Starling, której kariera wisi na włosku na skutek niezbyt udanej akcji, próbuje wrócić do dawnej sprawy i odnaleźć Lectera. To samo zadanie ma Mason Verger (Gary Oldman) - jedyna ofiara Hannibala, która pozostała przy życiu - pałający żądzą zemsty. Które z nich pierwsze dotrze do doktora i czy on w ogóle pozwoli się znaleźć?
Ta część ma sporo problemów, jednak praktycznie wszystkie można podsumować jednym słowem - scenariusz. Lenistwo, które wycieka z niektórych rozwiązań jest jedną wielką obrazą dla widza, dialogi w większości są przepisane z książki, jeśli więc robią wrażenie, to tylko dlatego, że pozostały oryginalne. Weźmy choćby fakt, że NIKT nie wpadł na pomysł, że przecież jeden z największych przestępców na świecie nie powinien chodzić po Florencji... Nikt nie zadbał o najmniejszą charakteryzację. Rozumiem, że Hopkins stał się rozpoznawalny w tej roli, ale to aktor na tyle dobry, że byłby w stanie oddać tę samą postać, mimo, że jej wygląd by się zmienił. Ogólnie wiele jest skrótów - policjant daje się podejść jak nowicjusz, Starling nagle prowadzi długie rozmowy z Lecterem, których nikt nie wykrywa, a pewna postać diametralnie zmienia swoje zachowanie... Więcej nie powiem, nie chcę spoilerować, ale ta ostatnia sytuacja zmusiła mnie do zatrzymania filmu i wykonania całej serii uderzeń głową o biurko.
Kolejną wadą jest zdecydowanie sama historia. Przykro mi to stwierdzić, ale mocno odstaje ona poziomem od pozostałych dwóch - jest rozwleczona, nie trzyma w napięciu, momentami po prostu nudzi. W dodatku film, by zmieścić się w dwóch godzinach, wyciął całą masę wątków, które zawarła w sobie fabuła książki. I nie mówię, że to zupełnie źle - wiele z nich było kompletnie niepotrzebnych, jednak jest kilka, które ubarwiały całą opowieść i dodawały jej pikanterii, do której przyzwyczaiły nas filmy o Hannibalu. Tutaj próbowano wszystko zawrzeć w kulminacyjnym momencie, ale wyszło to... No cóż, po prostu głupio. Choć dalej uważam, że zakończenie wyszło nieco bardziej "kanonicznie", w stosunku do postaci, które poznaliśmy, to nie mogę go zupełnie bronić, bo było zdecydowanie najsłabsze i czuć było, że scenarzyści poszli na łatwiznę, kiedy je wymyślali. Relacja Starling i Lectera ma być tu dużo głębsza i bardziej zawiła, a wypada... Cóż, zwyczajnie płytko. Ona biega za nim, a widz nieco się gubi, czy dalej jest to próba złapania przestępcy, czy może już obsesja... I to byłby ciekawy wątek, jednak mam wrażenie, że wyszedł on przypadkowo. On znowu sam się nadstawia, byle się z nią porozumieć i tu film zupełnie zawodzi - doktor ma być postacią inteligentną, a naraża się w zwyczajnie głupi sposób! Tylko po to, by porozmawiać z jedną kobietą? Cóż, nie kupuję tego. Jeśli miała być z tego relacja Mistrz - Uczennica to niestety, ale zupełnie tak tego nie widzę.
To nie jest jednak zupełna porażka, głównie na skutek głównej pary aktorów Hopkins-Moore. Należę chyba do nielicznych osób, którym Julianne Moore przypadła do gustu dużo bardziej niż Jodie Foster - nie wiem czego to kwestia, wydawała mi się po prostu naturalniejsza w roli Starling i lepiej pasowała do tej postaci. Hopkins... Cóż, on jest po prostu genialny, nie ma co się rozwodzić więcej. W tej części do obsady dołączył też Gary Oldman... Powiem szczerze, że spodziewałam się dużo bardziej wyrazistego występu po tak dobrym i wszechstronnym aktorze. Może to (po raz kolejny) wina scenariusza, który bardzo zmarginalizował postać Vergera, ale szczerze mówiąc Oldmana mógłby tu zastąpić praktycznie każdy i chyba nijak nie zmieniłoby to odbioru tego bohatera.
Świetna jest też muzyka napisana przez Hansa Zimmera - przyjemnie łączy się z każdą sceną, podkreślając ją i tworząc jej tło. Szkoda, że całość nie wypadła tak dobrze, jak ten jeden element, który - jakby nie było - jest tu jedynie niewielką częścią obrazu Ridleya Scotta. Zabrakło chyba trochę wyobraźni i za dużo jest chodzenia na łatwiznę. Wygląda na to, że twórcy uznali, że wszystko, co będzie związane z Lecterem sprzeda się, bez względu na to, jaki poziom będzie prezentować.
Ta część ma sporo problemów, jednak praktycznie wszystkie można podsumować jednym słowem - scenariusz. Lenistwo, które wycieka z niektórych rozwiązań jest jedną wielką obrazą dla widza, dialogi w większości są przepisane z książki, jeśli więc robią wrażenie, to tylko dlatego, że pozostały oryginalne. Weźmy choćby fakt, że NIKT nie wpadł na pomysł, że przecież jeden z największych przestępców na świecie nie powinien chodzić po Florencji... Nikt nie zadbał o najmniejszą charakteryzację. Rozumiem, że Hopkins stał się rozpoznawalny w tej roli, ale to aktor na tyle dobry, że byłby w stanie oddać tę samą postać, mimo, że jej wygląd by się zmienił. Ogólnie wiele jest skrótów - policjant daje się podejść jak nowicjusz, Starling nagle prowadzi długie rozmowy z Lecterem, których nikt nie wykrywa, a pewna postać diametralnie zmienia swoje zachowanie... Więcej nie powiem, nie chcę spoilerować, ale ta ostatnia sytuacja zmusiła mnie do zatrzymania filmu i wykonania całej serii uderzeń głową o biurko.
Kolejną wadą jest zdecydowanie sama historia. Przykro mi to stwierdzić, ale mocno odstaje ona poziomem od pozostałych dwóch - jest rozwleczona, nie trzyma w napięciu, momentami po prostu nudzi. W dodatku film, by zmieścić się w dwóch godzinach, wyciął całą masę wątków, które zawarła w sobie fabuła książki. I nie mówię, że to zupełnie źle - wiele z nich było kompletnie niepotrzebnych, jednak jest kilka, które ubarwiały całą opowieść i dodawały jej pikanterii, do której przyzwyczaiły nas filmy o Hannibalu. Tutaj próbowano wszystko zawrzeć w kulminacyjnym momencie, ale wyszło to... No cóż, po prostu głupio. Choć dalej uważam, że zakończenie wyszło nieco bardziej "kanonicznie", w stosunku do postaci, które poznaliśmy, to nie mogę go zupełnie bronić, bo było zdecydowanie najsłabsze i czuć było, że scenarzyści poszli na łatwiznę, kiedy je wymyślali. Relacja Starling i Lectera ma być tu dużo głębsza i bardziej zawiła, a wypada... Cóż, zwyczajnie płytko. Ona biega za nim, a widz nieco się gubi, czy dalej jest to próba złapania przestępcy, czy może już obsesja... I to byłby ciekawy wątek, jednak mam wrażenie, że wyszedł on przypadkowo. On znowu sam się nadstawia, byle się z nią porozumieć i tu film zupełnie zawodzi - doktor ma być postacią inteligentną, a naraża się w zwyczajnie głupi sposób! Tylko po to, by porozmawiać z jedną kobietą? Cóż, nie kupuję tego. Jeśli miała być z tego relacja Mistrz - Uczennica to niestety, ale zupełnie tak tego nie widzę.
To nie jest jednak zupełna porażka, głównie na skutek głównej pary aktorów Hopkins-Moore. Należę chyba do nielicznych osób, którym Julianne Moore przypadła do gustu dużo bardziej niż Jodie Foster - nie wiem czego to kwestia, wydawała mi się po prostu naturalniejsza w roli Starling i lepiej pasowała do tej postaci. Hopkins... Cóż, on jest po prostu genialny, nie ma co się rozwodzić więcej. W tej części do obsady dołączył też Gary Oldman... Powiem szczerze, że spodziewałam się dużo bardziej wyrazistego występu po tak dobrym i wszechstronnym aktorze. Może to (po raz kolejny) wina scenariusza, który bardzo zmarginalizował postać Vergera, ale szczerze mówiąc Oldmana mógłby tu zastąpić praktycznie każdy i chyba nijak nie zmieniłoby to odbioru tego bohatera.
Świetna jest też muzyka napisana przez Hansa Zimmera - przyjemnie łączy się z każdą sceną, podkreślając ją i tworząc jej tło. Szkoda, że całość nie wypadła tak dobrze, jak ten jeden element, który - jakby nie było - jest tu jedynie niewielką częścią obrazu Ridleya Scotta. Zabrakło chyba trochę wyobraźni i za dużo jest chodzenia na łatwiznę. Wygląda na to, że twórcy uznali, że wszystko, co będzie związane z Lecterem sprzeda się, bez względu na to, jaki poziom będzie prezentować.